poniedziałek, 30 maja 2011

Wróciła

moja wena - hm... najpierw powoli się skradała, aż w końcu natchnęła mnie znowu:-)
To z wczoraj - na spacerze w parku. Przy okazji można zobaczyć trochę zielonego swetra "na ludziu", inne zdjęcia mi się nie podobały więc wykasowałam. Mój malutki pomocnik właśnie skrada się do plecaka, w którym jest ukryta torba z drutami, nożyczkami, markerami i innymi super pomocami:-)
A tu już Ula buszuje w plecaku mamy:-)
To co dłubię to taka bluzeczka /miała być dłuższa tunika ale włóczki resztka, ehhh sztukowałam przy zakończaniu ze znalezionych nitek/. Będzie pasowała do tego sweterka zrobionego wcześniej /i pokazywanego/
A tu bluzeczka "na ludziu"

Tak, wiem że mało widać - niestety pomimo wielu podejść razem z Panem Tatą nie udało się zrobić sensownych zdjęć - Mały Ludzik skakał i tańczył na łóżku, a przy próbach unieruchomienia wydawał dzikie wrzaski:-) zdjęcia wyszły strasznie rozmyte, jedynie to jako tako się nadawało.
Dlatego zrobiłam zdjęcia na plaskacza razem z kolejną popełnioną kilka dni wcześniej zieloną bluzko-kamizelką podomową

Zielone coś już wytyrane, idealne do biegania - dosłownie! po domu i ogródku - 20% wełny, reszta akryl. Zrobiłam Uli w zeszłym roku zielony sweterek, wyrosła z niego a ja znalazłam mały kłębek i zaczęłam robić to co powyżej. W trakcie zbrakło /taki los/ sprułam więc sweterek, żeby dosztukować. No i ta spruta jakaś taka wymęczona, wymamłana, łysa, zrobiłam tylko ściągacze bo nie mogłam na to patrzeć. Ehhh, taki urok akrylu... A to wrzosowo-lawendowe to akryl tyż - jakieś resztki wciąż się bląkają po domu, postanowiłam je wykorzystać na takie duperele, żeby nie zajmowały miejsca, nie drażniły, a przy okazji  - żeby moja młodsza latorośl miała w czym tyrać po domu.
Dziś byliśmy na spacerze w Central Parku /ha ha - jak w Nowym Jorku:-)/, a dziecię moje tak dzielnie biegało za piłką:-) Tiam, beretka wygląda kosmicznie /przez ciągłe naciąganie jej na twarz przez Ulę - czytaj Ula robi a-kuku i się chowa/ spada jej na oczy, zresztą jest notorycznie ściągana i rzucana bezwstydnie na ziemię.

Na spacerze przez chwilkę cupnęłam sobie na trawie i machnęłam kilka rzędów kolejnego sweterka - włóczka Sarayali - mam z niej tęczowy sweterek, druty nr 6 - ha! to będziemy miały takie same sweterki:-)
No to tyle - teraz już będzie lepiej, a niedługo pokażę, nad czym od dawna myślałam, dumałam - i co wymyśliłam - ale to na razie niespodzianka:-)
Malaala - włóczka to kupiona w Anglii mieszanka z 30% wełny, taki kolorowy melanż, połączona z Pearl koloru oliwki /stare zapasy z Polski/. Mnie jakoś nie przeraża wypruwanie takich warkoczy, natomiast Twoje ażury przyprawiają mnie zawsze o gęsią skórkę:-) ja się ich jakoś tak boję, czy coś... hm
ale w końcu zrobiłam coś z dziurami, i w dodatku to jest skończone i mam nadzieję, że będzie noszone /myślę o tej bluzeczce powyżej:-)/ pozdrawiam cieplutko
Ann - dziękuję za odwiedziny i zapraszam serdecznie:-) włóczka - jak pisałam już wyżej - to mix Pearl z  kolorową cienizną, zresztą wydaje mi się że cały urok tkwi w "wywróceniu" swetra lewymi oczkami na zewnątrz, wcześniej robiony na gładko nie podobał mi się. pozdrawiam:-)
Basiu - dziękuję, w końcu polubiłam ten sweter - po przerobieniu. Nerwy to masz Ty Kochana - jedziesz w samochodzie i od niechcenia machasz sobie Abrazo - szacun:-)
Tkaitko - dziękuję:-)

2 komentarze:

  1. Takim skarbom, to tylko dziergać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Śliczności wydziergałaś!!!!Podoba mi się takie spędzanie czasu!!!!Plenerowe wypady to jest to!!!Widzisz nie takie straszne te ażury ;)A to ostatnie dziergadełko jest w boskich kolorach i fajny taki prosty fason :)

    OdpowiedzUsuń